„Mój syn dostaje jedzenie. Jeśli zachorował, to z innego powodu. Ktoś rzucił na niego urok, jakaś czarownica. Może nałykał się pyłu, kiedy przeszło przez wieś to stado”- czytamy w „Głodzie” Caparrosa tłumaczenie matki dziecka, które właśnie trafiło do szpitala z ostrym niedożywieniem. Dla nas to brzmi jak słaba wymówka i zatajenie prawdy o tym, jak naprawdę było z tym dostatkiem jedzenia. Ale w Krajach Trzeciego Świata, tak wygląda świadomość i wiedza na podstawowe tematy.

PROBLEM GŁODU
Nie jesteśmy w stanie wyliczyć, ile procent społeczeństwa jest niedożywiona. W wielu miejscach najzwyczajniej w świecie, nie prowadzi się statystyk urodzenia, mieszkańców itd. „Kilka lat temu Ban Ki-moon, sekretarz generalny ONZ, wymienił liczbę, która została powtórzona i zapomniana: co niespełna cztery sekundy jedna osoba umiera na skutek głodu, niedożywienia i wywołanych tym chorób”. Myślę, że to informacja, która powinna dać nam do zrozumienia, że problemu braku jedzenia, nie pora bagatelizować. Czytając reportaż Caparrosa dowiadujemy się, że w takich miejscach pomoc niosą „Lekarze bez Granic”. Jest to międzynarodowa organizacja początkowo utworzona przez grupę francuskich medyków. Głównie działają w Krajach Trzeciego Świata. Okazuje się jednak, że często nie mogą zrobić tyle ile chcą/ ile wypadałoby zrobić, żeby uratować jak najwięcej ludzi. Głównie zajmują się wyprowadzeniem dzieci ze stanu niedożywienia, podając im do jedzenia Plumpy’Nut . Na stronie UNICEF czytamy, że jest to „saszetka, która ratuje życie”; pasta z orzechów, oleju roślinnego i mleka w proszku, w postaci batonika jest bardzo potrzebna w tamtych miejscach. Jednak wolontariusze niewiele więcej mogą zrobić. Kiedy widzą, że przez silnie niedożywienie dziecko ma już inne choroby, czy rozwija się nieprawidłowo, powiadamiają rodziców, że nadaje się do dalszej hospitalizacji . Ale przeważnie opiekunowie nie mogą z jednym dzieckiem udać się do szpitala, bo w domu czekają pozostałe dzieci i gospodarstwo. Problem jest również z wizytą lekarską- „Nas właściwie nie stać (…). Kiedy chcemy iść do lekarza, najpierw musimy zdobyć pieniądze na autobus, potem na samą wizytę, potem na lekarstwa, które lekarz zapisze… Prawie nigdy nie możemy sobie na to pozwolić”. Kolejną opcję, którą wprowadzili „Lekarze bez Granic”, to paczki pełne wartościowego jedzenia dla dzieci, u których stwierdzono niedożywienie. Jednak często po wizytach okazuje się, że paczka ta jest rozdzielana na całą rodzinę przez ojca, a młody pacjent wciąż pozostaje bez jedzenia, bądź z taką ilością jaką miał od zawsze. W czym tkwi problem?
BRAK JEDZENIA A EDUKACJA
Problem głodu na świecie jest niestety bardziej skomplikowany niż nam się wydaje. Jak już wspomniałam we wcześniejszym wpisie, jedzenia na świecie nie brakuje. Chodzi o to jak nim rozporządzamy, a to już temat ekonomii czy nauki. W Krajach Trzeciego Świata następuje brak takiego tematu. Czytając książkę, zwłaszcza rozdział o Indiach czy Nigerii, często łapałam się za głowę i zastanawiałam się, kto tak myśli?
„-Moja szwagierka jest chora i musi pójść do szpitala, więc ja muszę wrócić zająć się jej dziećmi, domem, moim mężem, wszystkimi sprawami.
-Czy to jest ważniejsze niż wyleczenie twojego dziecka?
-Mnie się zdaje, że małej już nic nie jest.
-Ale lekarz twierdzi inaczej.
-Chcę wrócić. Nie podoba mi się tutaj. I mój mąż chce żebym wróciła”
„-Co myślałaś, kiedy dzieci umierały ci jedno po drugim?
-Nie wiem. Zastanawiałam się, dlaczego Bóg nie chce, żeby moje dzieci żyły; zaczęłam unikać ciąży. Poszłam do marabu; dał mi grigri, żebym nie zachodziła w ciąże.
Grigri to sznurek, zawiązywany na ogół w pasie, z kawałkiem skóry zwierzęciej albo amuletem z kamienia lub gliny (…)
-I dzięki temu nie zachodziłaś w ciążę?
-Nie zachodziłam”
„-Tu mi mówią, że jest chory, bo nie dawałam mu jeść jak trzeba. Widać, że nie rozumieją. Jak ich słucham, to zaczynam się bać, mam ochotę sobie pójść.
I parę godzin później rzeczywiście odchodzi, z martwym maleństwem na plecach.”
Po dłuższej chwili myślę jednak, że matki są temu wszystkiemu niewinne. Jak mają posiąść wiedzę chociażby o tym, że skoro one nie będą się dobrze odżywiać to i dziecko urodzi się niedorozwinięte i w przyszłości może się to dla niego skończyć śmiercią. Ludzie mieszkający tam, są przerażeni kiedy widzą lekarzy, nie znają współczesnej medycyny, ba nie znają żadnej medycyny. W reportażu mamy wywiad z jedną lekarką z Nigerii, która przyznaje, że rodzice często nie rozumieją powagi sytuacji, ale zależy im na dziecku. Po prostu nie mają warunków, żeby je dobrze żywić czy zostawić w szpitalu. Kiedy już stan jest tak poważny, że muszą tam pojechać, a kilka godzin później ich pociecha umiera, to pierwsze co im przychodzi do głowy to wina lekarzy. Przecież jak wchodzili do lekarza dziecko jeszcze żyło, a po chwili w szpitalu umiera. To jest tok myślenia, którym idą matki niewyedukowane. Myślimy więc, wystarczy upowszechnić obowiązek szkolnictwa w takich miejscach i problem się rozwiąże. No nie do końca. „Hussena skończyła szkołę podstawową. Chciała uczyć się dalej, ale ojciec wyznał, że nie może jej dalej posyłać do szkoły”. Poza kwestiami finansowymi (bo edukacja do pewnego poziomu może być darmowa) dochodzi problem pracy. W gospodarstwie każda para rąk jest potrzebna, często to dzieci pracują już od małego, żeby wspomóc rodziców, jak więc mają znaleźć czas na szkołę? Wniosek: ważnym aspektem w światowym głodzie jest edukacja, a raczej jej brak, tylko co zrobić, żeby była ona na lepszym poziomie, bądź żeby chociaż była?
Kliknij, by przeczytać mój poprzedni tekst o książce
